Recenzja gry Switch

Eastward (2021)
Tommo Zhou

Tata górnik

Bycie samotnym rodzicem nie należy do najłatwiejszych zadań. Jeszcze trudniej sytuacja rysuje się, gdy owym opiekunem zostaje zupełnie znienacka mrukliwy i przyzwyczajony do niezależności
"Eastward" - recenzja
Bycie samotnym rodzicem nie należy do najłatwiejszych zadań. Jeszcze trudniej sytuacja rysuje się, gdy owym opiekunem zostaje zupełnie znienacka mrukliwy i przyzwyczajony do niezależności twardziel. Okazuje się wtedy, że mordowanie bogów, obijanie facjat członkom yakuzy czy przetrwanie fungoidalnej apokalipsy to betka w porównaniu z trzymaniem pieczy nad często bezradnym lub wręcz przeciwnie – rozwydrzonym do maksimum dzieciakiem.



Z taką nowo nabytą odpowiedzialnością mierzy się bohater intrygującej produkcji chińskiego studia Pixpil. John, małomówny i zarośnięty niczym Puszcza Kampinoska górnik nie spodziewał się, że znalezienie rezolutnej i wszędobylskiej Sam zmieni jego życie w istną kolejkę górską. Spokojny żywot, ograniczający się do wydobywania surowców z okolicznej kopalni zostaje brutalnie przerwany, a on sam, wraz ze swoją podopieczną, zmuszony zostaje do podróży na Wschód.

"Eastward" to kolejna wariacja na temat apokaliptycznej przyszłości. Nie jest to jednak wizja, do której przyzwyczaiła nas choćby seria "Fallout". Ludzkość z optymizmem wita kolejne wschody słońca i stara się czerpać garściami z życia. Prowadzi to do ponownego otwarcia klubów jazzowych, zawiązania grup cyrkowych, a nawet wspólnego przesiadywania przy reliktach gier wideo. Wszystko jest polane gęstym jRPG–owym sosem, przywodzącym na myśl klasyczne pozycje pokroju "Earthbound" lub "Chrono Trigger". Co więcej, pixelartowa oprawa wykonana jest z tak niesamowitą pieczołowitością, że każda kolejna lokacja zachwyca coraz mocniej. Wielokrotnie łapałam się na tym, że zamiast grać, po prostu podziwiałam elementy otoczenia. 



No dobra, ale z czym się je to całe "Eastward"? Nie bez przyczyny przytoczyłam wyżej wiązankę złotych przebojów każdego maniaka retro jRPG–ów. Pixpil w zręczny sposób łączy intrygującą fabułę z eksploracją i mechanikami serwowanymi nam przez chociażby pierwsze "Zeldy". Troska o mizerny zapas serduszek, stosowanie kolejnych broni ułatwiających starcia z przeciwnikami i walki z bossami na ciasnych, pozbawionych kryjówek arenach to tylko fragment listu miłosnego twórców do klasyków gatunku. Aczkolwiek, jeśli będziecie szukać tu elementów metroidvanii, możecie się mocno zawieść. Fabuła prowadzona jest po sznurku, a cofanie się do wcześniejszych lokacji jest niemożliwe. Tym samym wiele ukrytych skarbów po prostu nam przepadnie, jeśli nie zaangażujemy się w eksplorację.

Przemierzane jaskinie, opuszczone fabryki i kanały wypełnione są agresywnymi przeciwnikami, minibossami i niezbyt skomplikowanymi zagadkami. Czasem będą one wymagały kooperacji między rozdzielonymi postaciami. John uzbrojony m.in. w potężną patelnię i miotacz płomieni pełni rolę typowego tanka. Sam natomiast chwilowo ogłusza przeciwników i przywraca bohaterom punkty życia. Odseparowana od Johna nie przetrwa zbyt długo w obliczu nacierających przeciwników. 



Gra pozwala na płynne przełączanie się między bohaterami, zależnie od tego, czyje umiejętności będą nam w danym momencie potrzebne. Warto o tym pamiętać zwłaszcza przy starciach z bossami, które mogą dać w kość, jeśli nie przejrzymy strategii przeciwnika i polegać będziemy na waleniu w niego na ślepo, bez dopracowanej strategii.

"Eastward" jest tytułem zaskakująco długim. Rozprawienie się z wątkiem głównym i nielicznymi zadaniami pobocznymi to spokojnie ponad dwadzieścia godzin rozgrywki. Dodatkowe godziny utopimy w dostępnym w grze RPG-u "Earth Born". Ten jest mocnym ukłonem w stronę pierwszych "Dragon Questów" i niespecjalnie kryje się ze swoimi inspiracjami. By lekko rozładować napięcie fabularne, twórcy przygotowali też szereg rozbrajających minigier. Zagramy w baseball, zagonimy do zagrody latające prosiaki i oczywiście zabierzemy się za to, co jest już dostępne praktycznie w każdej grze z gatunku, czyli gotowanie szamki. 



Niestety, "Eastward" ma problem z zachowaniem równego tempa prowadzenia fabuły. Pewne wątki rozgrywane są pospiesznie, podczas gdy inne sprawiają wrażenie przeciąganych na siłę. Nie wpływa to jednak na mój ogólny, bardzo pozytywny odbiór całości.

W trakcie rozgrywki napotkałam także na powtarzające się crashe, powodujące zamknięcie całej gry. Chwała za to, że w grze obecny jest autozapis, gdyż powtarzanie długich sekwencji potrafi zirytować każdego, nawet najbardziej cierpliwego gracza. Owszem, punkty ręcznego zapisu również są obecne w grze, ale przyznajmy szczerze – kto w czasach powszechnego wygodnictwa, jakim jest autozapis, pamięta o tym, żeby robić dodatkowy zapis ręczny? 

  

Rzadko który tytuł kupuje mnie od zobaczenia pierwszego trailera. Udało się to jednak bezbłędnie produkcji chińskiego studia. Intrygujące postacie, wspaniały pixelart i muzyka sprawiająca, że nie mam ochoty puszczać niczego innego w tle, sprawiły, że czasu spędzonego w "Eastward" w żaden sposób nie mogę uznać za stracony. To zaskakująco udany debiut i po cichu liczę, że na premierę kolejnej produkcji Pixpil będziemy czekać krócej niż sześć lat.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones