Piękna opowieść o dorastaniu i konfrontacji świata dziecka, w którym wszystko jest możliwe, z dorosłymi, których świat jest uporządkowany według raz przyjętych kategorii. Naiwna i romantyczna teza, że sztuka i piękno mogą pokonać siłę pięści i dotrzeć do każdego umysłu i serca daje odbiorcy wiarę w to, że mamy sobie więcej piękna niż agresji. I ta scena, kiedy Billy próbuje wytańczyć gniew - mistrzowska! Tupie, skacze, kopie w złości, jakby chciał wyrzucić z siebie taniec. Ale taniec jest w nim, taniec jest nim, a siebie z siebie nie da się wyrzucić. I nawet złość przeradza się w spójny, nie dający o sobie zapomnieć układ choreograficzny. Pomimo kilku niedociągnięć i bijącej po oczach naiwnością i kiczem ostatniej sceny (ale może tak wymyśliłoby ją dziecko), Billy Eliot to film, któremu warto dać się zaprosić do tańca.