film ma się nijak do późniejszego dzieła Zeffirellego "Brat Słońce, Siostra Księżyc". W amerykańskiej wersji razi sztuczność, mało wyrafinowana wizja średniowiecza, a zwłaszcza kiepska scenografia. Akcja ma miejsce na przełomie XII i XIII w., a w jednej ze scen rozgrywających się we wnętrzu na ścianach wiszą obrazy nowożytne, tak na oko XVI-XVII-wieczne....Taki pierwszy z brzegu przykład. Aż dziw, że takie gafy realizował Curtiz, przybysz z Europy. Ale, czemu tu się dziwić, skoro już wcześniej w Casablance ten sam reżyser, z pochodzenia Węgier, akceptuje obrażający inteligencję scenariusz, który bohaterowi czeskiego ruchu oporu nadaje węgierskie nazwisko Laszlo (nie mówiąc już o tym, że niemieccy oficerowie noszą francuskie wąsy, są bardziej dżentelmeńscy od Anglików, a na dźwięk Marsylianki ostentacyjnie fochują się, zamiast swoim zwyczajem otworzyć ogień lub pozamykać wszystkich do kicia).
Ale to Casablanca. Curtiz lepsze rzeczy robił wcześniej, w latach 30-tych, nie wykraczając poza realia amerykańskie. We Franciszku wyszedł za bardzo, w czasie i przestrzeni, dlatego się nie udało.