Film to straszna cienizna. Fabuła jest do dupy, jak z resztą cały film niemal. Jest chaotyczny, trudno wyczuć o co chodzi i próbuje zarobić na poprzednikach, dawając takie same sekwencje z tą samą piosenką, jakieś flashbacki i wiele innych podobieństw. Na początku ogląda się topornie, film jest nudny strasznie i praca kamery jest słaba. Wątek z sanktuarium to najgorsza wpadka w Nieśmiertelnych, a przeciwnik to największa ciota i też dyskwalifikuje tą część w sumie. Najbardziej debilną sceną jest chyba jak Connor przychodzi walczyć z Duncanem, bo "tak zdecydował". Walki na miecze nie porażają i niekiedy kilka scen jest powtarzanych kilka razy. Connor spada na dalszy plan. Retrospekcji jest za dużo! W poprzednich częściach się sprawdzały, więc twórcy cały czas je wpieprzają, bo kilka sekund, byle coś dodać. Jedynie wątek z matką Connora jest chyba trafiony. Muzyka jest słaba, jedynie wątek towarzyszący sceną Szkocji daje radę, ale to chyba ten sam co w trójce. 3/10
Po obejrzeniu serialu jednak stwierdzam, że nie jest tak źle. To znaczy jest, ale już jakoś bardziej do zaakceptowania. Niektóre wątki się rozjaśniły, chociaż dalej jest chaos. Konfrontacja Connora i Duncana jest nawet niezła, choć wymuszona. No i te retrospekcje chyba są jednymi z ciekawszych momentów. Cała ta wesoła kompania Kella i on sam dalej nie przekonują mnie. Zdecydowanie lepiej ogląda się przygody Connora i Duncana. Ten klimat podobny do tego z jedynki, albo serialu też okay. Takie 4,5/10.